Czarne, Remigiusz Ryziński, Monika Płatek

Polemika z prof. Moniką Płatek

Czasem recenzuje się recenzje. I to jest świetne, ponieważ brakuje nam rozmowy o nas samych i naszej pracy. Dlatego wdzięczny jestem profesor Monice Płatek za poświęcenie uwagi mojej recenzji książki Remigiusza Ryzińskiego, “Dziwniejsza historia”. Wpis znajdziecie na jej profilu, jest publiczny. Jest mi jednak smutno, że zamiast argumentów, z którymi można polemizować, zarzuty pani profesor ogniskują się wokół faktu, że jej książka się podobała, a mi nie. 

Jak śpiewał Kuba Sienkiewicz - “wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest”. A przecież nie o to w krytyce literackiej chodzi. Zapraszam do lektury mojej polemiki z recenzją, mam nadzieję że ją przeczytacie i że udało mi się pokazać, jak trudno jest być krytycznym czytelnikiem książek. Zachęcam do lektury, bo zależy mi na rozmowie na argumenty. 

---

Pani profesor pisze, że jest wyczulona na “mitomanię, skłonność do oczerniania innych i nieszczerość”, co cenię i myślę, że podzielamy to stanowisko. Dalej jednak odnosi się do mojej recenzji i pisze:

“Zdaniem recenzenta, to jedna z najgorszych książek z serii „reportaże”, wydawnictwa „Czarne”... Może autor recenzji rzeczywiście przeczytał wszystkie reportaże wydane przez „Czarne”. Może. I może nie było dla niego najważniejsze, by zaznaczyć, że książka wydana została w wydawnictwie „Czarne”. Może”.

Tu muszę wyjaśnić, że zawsze podajemy wydawnictwo, które wydało książkę lub serię, jest to, tak samo jak podanie nazwiska tłumacza/tłumaczki naszym obowiązkiem. Nie muszę czytać wszystkich książek z serii, wystarczy ponad pięćdziesiąt, które stoją na mojej półce. A podkreślenie tego faktu oznacza, że serię bardzo sobie cenię i zależy mi na jej wysokim.poziomie, który reprezentowała (ostatnio bywa z tym trochę gorzej, nie tylko za sprawą Ryzińskiego).

Pani profesor podoba się styl książki Ryzińskiego, to jak “pracuje z dokumentem i żywym bohaterem, odkrywa przed nami pozatrzaskiwane dotąd zakamarki historii, o których nie tylko nie wiedzieliśmy, ale których się nawet nie domyślaliśmy”. Dalej pisze, że “każdym, kto książkę przeczyta – wstrząsną”. Zastanawia użycie kwantyfikatora "każdy", wykluczające istnienie osób, których książka nie wzruszyła. Można z tego wyciągnąć wniosek, że skoro nie wstrząsnęło mną (i recenzentkami z “Polityki” czy Dwutygodnika), to zwyczajnie książki nie przeczytaliśmy. 

Pani profesor zarzuca mi fałsz, napaść, zapalczywą zajadliwość, złą wolę, przeinaczenie treści (bez przykładów), wmawianie “że w książce nie ma tego, co jest, lub, że jest to, czego nie ma”, ale co zaskakujące - dalej bez przykładów. Muszę przyznać, że takie prowadzenie dyskusji z recenzją jest dla mnie zaskakujące i jednak przykre, bo bardzo chętnie porozmawiam na twarde argumenty. Książce Ryzińskiego nie zarzucałem niczego, czego byśmy nie mogli udowodnić - wiele błędów merytorycznych, które świadczą o tym, że autor nie przyłożył się do strony faktograficznej. Pisanie o bohaterze, że był w obozie koncentracyjnym, podczas gdy ten nigdy w nim nie wylądował, to jednak spory błąd. W recenzji wskazuję ich więcej. Od kiedy to pisanie o oczywistych błędach merytorycznych jest “przyczepaniem się i wyzłośliwianiem”? Czy jeśli w pracy magisterskiej znajdziemy błędy merytoryczne, dla nas jako specjalistów/specjalistek w temacie, oczywiste, to czy opisanie ich w recenzji, jest “przyczepianiem się i złośliwością”? Nie sądzę.

Pani profesor pisze, że ma “wyrobiony smak” czytelniczy i z pewnością tak jest, nie mam podstaw by to negować, z pewnością czytamy te same tytuły i często zgadzamy się w opiniach. Jednocześnie zaskakuje mnie, że recenzowanie nazywa pani “opluwaniem książki”. Argument, że “mnie jako czytelniczce dostarcza wiedzy, wzruszeń i lepszego zrozumienia zdarzeń” nie jest uniwersalny i każdy/każda z nas ma prawo do własnych wzruszeń lub ich absolutnego braku, co jest moim akurat udziałem.

To, co najbardziej mnie martwi, to sugerowanie, że książki nie czytałem. Muszę przyznać, że to jest bardzo częsty argument, z którym się spotykam, gdy piszę o książce negatywnie. Nie traktuję tych sugestii poważnie, bo to jest taka prosta figura retoryczna - “nie znasz się, to co się wypowiadasz”. Tak można każdemu, z kim się nie zgadzamy, napisać. Przekonywanie, że wszystkie recenzowane książki czytamy jest samo w sobie poniżające. Tak, czytam do końca, zawsze. A jak ktoś uważa inaczej to poproszę argumenty. To, że skupiłem się na uwagach do jednego fragmentu książki Ryzińskiego, wynika - o czym pisałem - że akurat w tym temacie mam wiedzę bardziej szczegółową. Pozostałymi fragmentami zajęły się osoby w komentarzach do recenzji, jeszcze raz polecam ich lekturę.

Recenzowanie negatywne książek nie jest łatwe i recenzent zawsze znajdzie zaciekłych polemistów i polemistki. Stąd też (między innymi) niewiele blogów czy recenzentów odważa się na krytyczne recenzje. Jednocześnie mamy prawo wymagać, by argumenty wychodziły poza niespójność gustów, a dotyczyły merytoryki. Podtrzymuję moje zdanie o książce Ryzińskiego. Olga Byrska w Dwutygodniku wypomniała Ryzińskiemu literówki. Czy zrobiła to złośliwie i czepia się? Nie. Recenzja książki polega na wskazaniu jej mocnych jak i słabych stron. Paulina Małochleb w “Polityce” dała jej “trzy na sześć”, a w komentarzach pod moją recenzją czytelnicy i czytelniczki wskazali kolejne błędy rzeczowe, które popełnił autor. Czy jesteśmy małostkowi? Nie. Wyrażamy opinie, argumentując obszernie.

Na koniec pisze pani profesor: “Książka Remigiusza Ryzińskiego może się podobać lub nie. Można w niej dostrzec, coś co mogłoby się nie znaleźć lub znaleźć inaczej. Jednak zastanawia zapalczywość w opluwaniu książki, która mnie jako czytelniczce dostarcza wiedzy, wzruszeń i lepszego zrozumienia zdarzeń, które Autor relacjonuje stylem nie do podrobienia”. Panią profesor zastanawia zapalczywość, gdyż jej się książka podobała. A mi nie. I na tym polega właśnie krytyka literacka, że piszę dlaczego. Jeśli “opluwam” książkę Ryzińskiego, to co zatem robię, gdy chwalę nowe dzieła Szczygła, czy (choć już mniej) Twardocha? Liżę je? Język, który pani profesor stosuje, recenzując moją recenzję jest dla mnie zwyczajnie poniżający. A jednak nie piszę, że pani profesor opluwa moją pracę. Choć może powinienem. 

Argumenty mocno napastliwe wobec mnie zaskakują mnie, gdyż zwłaszcza podparte autorytetem profesory prawa, staja się bronią, która ma sporą siłę rażenia. Niestety argumentacja pani profesor Płatek jest mocno niejasna i emocjonalna, bardzo mało merytoryczna. Argument, że panią profesor książka wzruszyła i dlatego nie mam w swej recenzji racji, jest wśród nich najciekawszy. Podobnie pewnie mogą napisać tysiące czytelniczek i czytelników Blanki Lipińskiej, które dzieło właśnie przeczytałem i uważam za czystą grafomanię. Stosowanie takiego argumentymu zabija istnienie krytyki literackiej, a sprowadza nas do roli przepisywaczy opisów marketingowych.

Wzruszają nas różne rzeczy, bierzemy się za lekturę z różnym stanem wiedzy. Jestem gejem, wiele razy zajmowałem się historią gejowską i dla mnie książka Ryzińskiego jest stereotypowa, złożona z mitów i legend, powtórzonych po raz kolejny. Stąd może częściowa odmienność naszych opinii. Jednocześnie muszę przyznać, że fakt, iż kogoś coś wzrusza, nie może być dla recenzenta miarodajny ani zastępować analizy treści. A ta u Ryzińskiego pozostawia wiele do życzenia. 

Krytyka literacka musi być wyrazista i przebić się przez marketingowy szum. Mam nadzieję, że czytając Kurzojady czujecie, że piszemy o książkach szczerze i bez ukrytych założeń. Gdy chwalimy, wkładamy w to serce. Gdy ganimy, robimy to wprost i bez upiększania rzeczywistości. Zapraszam do lektury!
 

Skomentuj posta

Proszę odpowiedzieć na pytanie: W rosole u Musierowicz